Portal dla nauczycieli
i dla tych, którzy dopiero zamierzają nauczycielami zostać

DOSTAJESZ TO, CZEGO OCZEKUJESZ

Zatłoczony autobus, smutni ludzie jadą do pracy, każdy pogrążony we własnych problemach. Jeden z mężczyzn myśli: żona jędza, córka puszczalska, syn nieudacznik, szef debil, praca nędzna, życie do dupy... Stojący za nim Anioł Stróż notuje skrzętnie i myśli: dziwne życzenia, i to codziennie, ale cóż, ja jestem od ich spełniania.

To stary dowcip, ale świetnie pokazuje mechanizm zwany samospełniającą się przepowiednią, znany również jako efekt Pigmaliona. Jest to popularny błąd w postrzeganiu innych ludzi polegający na tym, że pod wpływem naszych oczekiwań ludzie zaczynają się zachowywać zgodnie z tymi oczekiwaniami. Został opisany po doświadczeniach pod kierunkiem amerykańskiego psychologa Roberta Rosenthala, przeprowadzonych najpierw na szczurach, potem z udziałem uczniów i nauczycieli w Oak School w Stanach Zjednoczonych (Pygmalion In The Classroom Teacher Expectation and Pupils' Intellectual Development, Robert Rosenthal i Lenore Jacobson, 1968). 

Czy na pewno rozmawiamy o tym samym dziecku?

Dawno temu zostałam poproszona o objęcie wychowawstwa w „trudnej” klasie licealnej. Kiedy pierwszego dnia przyszłam do pracy, koledzy w pokoju nauczycielskim patrzyli na mnie ze współczuciem. „Idziesz do II a? Nie zazdroszczę”. „Kiedy mam tam lekcje, to w przeddzień boli mnie brzuch”. „To bezczelne i leniwe dzieciaki, u mnie nikt nie przejdzie do następnej klasy”. Żaden nauczyciel nie powiedział mi o tej klasie niczego dobrego. Ponieważ lubię wyrobić sobie własne zdanie, z ciekawością poszłam na lekcję. Przygotowałam ambitny temat, dużo cytatów z literatury pozapodręcznikowej, odwołań do współczesnych filmów, muzyki. Chciałam wybadać, czym się interesują, co kojarzą. Zobaczyłam grupę zaciekawionych nową nauczycielką, normalnych młodych ludzi. Zachowywali się grzecznie, słuchali, po odpowiedziach na moje prowokacje i pytania zorientowałam się jednak, że ani wiedzy podstawowej, ani szerszych zainteresowań tematem niestety nie mają. Pokrywali to dowcipem, usłyszałam kilka bystrych komentarzy. Mimo że merytorycznie nie podyskutowaliśmy, czas upłynął nam dosyć przyjemnie. Ponieważ miałam być pogotowiem ratunkowym dla tej klasy, postanowiłam działać od razu. Najpierw musiałam (nie mogą przecież o „mojej klasie” mieć tak złego zdania!) zmienić opinię nauczycieli. Na przerwie rzuciłam od niechcenia „Fajna ta II a. Bystrzaki. Grzeczni byli nawet, nie było z nimi żadnych problemów”. W oczach nauczycieli zobaczyłam przede wszystkim niedowierzanie. „Czy my na pewno mówimy o tych samych dzieciach?”. Po każdej lekcji konsekwentnie powtarzałam swoje. Podawałam przykłady mądrych wypowiedzi uczniów, o każdym starałam się powiedzieć coś dobrego. Upłynął tylko tydzień, kiedy nauczycielka biologii po lekcji w II a powiedziała „Wiesz, oni naprawdę się zrobili jacyś fajniejsi…”. Czy po tygodniu klasa się zmieniła? Ja tego nie zauważyłam. Ale na pewno zmieniło się myślenie o tej klasie wśród nauczycieli. Zaczęli patrzeć życzliwiej na poszczególnych uczniów. A ponieważ cechą, którą podkreślałam, było poczucie humoru większości chłopców, uważanych wcześniej za niegrzecznych, nauczyciele zaczęli wprowadzać w tok lekcji więcej anegdot, reagować na komentarze życzliwie, a nie złością – i nagle wszyscy poczuli się ze sobą lepiej. Uczniowie słyszeli od nauczycieli „taki bystry jesteś, pomyśl jeszcze, na pewno rozwiążesz to zadanie”, „z twoim dowcipem na pewno świetnie zagrasz tę scenkę po angielsku”, „jakaś cięta riposta od was na to wydarzenie historyczne?”... Uwierzyli w siebie, w swoją inteligencję, a że głupio im było zawieść oczekiwania nauczycieli, zaczęli się bardziej przykładać do pracy, brać udział w lekcji. Sukces nie przyszedł łatwo, godziny wychowawcze nie raz i nie dwa wyczerpywały mnie doszczętnie, po wielu lekcjach wychodziłam zrezygnowana. Ale obserwowanie, jak ci młodzi ludzie spisani na straty zaczynają podnosić głowy, rozglądać się wokół, dostrzegać innych obok siebie, interesować się czymś więcej niż końcem własnego nosa, dojrzewać – dawało siłę. Wystarczyło ich po prostu polubić.

Etykiety są dobre na słoikach z przetworami

Pewnie każdemu z nauczyciel zdarzyło się w rozmowie z rodzicem powiedzieć „Czy na pewno rozmawiamy o tym samym dziecku?”. Rozmowa wygląda zwykle podobnie: „Mój syn jest taki grzeczny w domu, nie mam z nim żadnych problemów, nie rozumiem, co się dzieje, że w szkole tak rozrabia…”, „Pani córka jest poukładaną, solidną dziewczynką, zawsze mogę na nią liczyć przy organizowaniu imprez, pomaga innym, jest zawsze przygotowana do zajęć, nie rozumiem, dlaczego w domu jest krnąbrna, bałagani, zapomina o obowiązkach…”. Przyczyn różnego postrzegania dziecka przez rodzica i nauczyciela może być wiele, jedną z nich jest efekt Pigmaliona. Oceniamy dziecko, etykietujemy, a ono „podporządkowuje się” naszej opinii. Słyszy, co o nim mówimy, czuje, co o nim myślimy i zgodnie z tym się zachowuje. Chłopiec od mamy słyszy, że jest grzecznym, dobrym dzieckiem, że mama jest z niego dumna, że cieszy się z jego pomocy czy dobrych ocen. Od nauczycielki natomiast, że jest niegrzeczny, źle się zachowuje, rozrabia, że są z nim same kłopoty. Dziewczynka w domu słyszy, że nie można na nią liczyć, że nie sprząta, że jest bałaganiarą, zapominalską. W szkole natomiast oczekiwania wobec niej są inne: nauczyciele dziękują jej, że jest pomocna, solidna, że zawsze mogą na nią liczyć, że zawsze jest przygotowana. Dziecko – jak ten Anioł Stróż, spełnia nasze życzenia. Jednym ze sposobów uniknięcia negatywnych skutków efektu Pigmaliona jest zwracanie uwagi na to, JAK mówimy do drugiego człowieka. W jaki sposób komunikujemy swoje oczekiwania. Starajmy się unikać etykietowania. Zamiast mówić „jesteś niegrzeczny”, „jesteś bałaganiarą”, powiedz, jakie zachowanie ci się nie spodobało („Nie podobało mi się, kiedy trzasnąłeś drzwiami”, „Złości mnie, kiedy muszę zbierać twoje rzeczy porozrzucane po całym domu”).  Etykietowanie pozytywne na pewno nie krzywdzi, ale też nie informuje dziecka, co konkretnie jest w nim dobrego. Zamiast mówić „jesteś grzeczny”, „jesteś solidna” powiedz, co zrobiło dobrze („Bardzo nam było miło, kiedy wszedłeś i przywitałeś się z moimi koleżankami”, „Raz poprosiłam cię o podlewanie kwiatów i cieszę się, że pamiętasz, aby to zrobić codziennie”). Ważne jest też, żeby wyrażać oczekiwania wprost, nie przez negację. Zamiast mówić, czego dziecko ma nie robić, mówmy, co ma zrobić. Zamiast: „Nie wchodź na parapet, bo spadniesz i połamiesz sobie nogi” (przecież tego dziecku nie życzymy!) powiedz: „Zejdź z parapetu”. Zamiast „Nie zostawiaj swoich zabawek w salonie” – „Zabierz zabawki z salonu i zanieś je do swojego pokoju”. Wzmacniaj pozytywnie: przymknij oko na drobniejsze przewinienia, ale zawsze pochwal dobre zachowanie. To nie musi być entuzjastyczny zachwyt nad każdym drobiazgiem, czasem wystarczy się uśmiechnąć.

Słowa mają moc – życzenia się spełniają. Uważajmy więc, jakie życzenia wypowiadamy.

Od redakcji Siedmiu Liter – O etykietowaniu, komunikowaniu oczekiwań i wzmacnianiu pozytywnym będzie można przeczytać niebawem w kolejnych artykułach.


Liczba komentarzy: 2

  1. anka | 3 października 2014 r. o godz. 20:24

    Rzeczywiście z pewnym poczuciem winy muszę przyznać, że w pokoju nauczycielskim częściej narzeka się na uczniów niż ich chwali. Nie wynika to chyba jednak z naszej nauczycielskiej niechęci do dzieciaków, bo w gruncie rzeczy większość z nas lubi swój zawód. Myślę, że to raczej jakiś sposób na odreagowanie stresu lekcyjnego (bo czegoś nie udało się zrealizować, bo ktoś przeszkadzał, a przede wszystkim zwyczajnie się zmęczyliśmy). Ale dobrze by było, żeby negatywne słowa wypowiedziane pod wpływem emocji nie stały się samospełniającą przepowiednią. Już i tak to ciężka praca, a co by było, gdyby rzeczywiście przyszło nam pracować z trzydziestką głupich, leniwych i złośliwych istot? ;-) Na szczęście ze znaczną częścią uczniów można się dogadać. Przecież wśród nich są też Wasze i moje dzieci, a te są słodkie i dobre :-) Ta myśl to bardzo dobra metoda na poradzenie sobie ze złością na ucznia. Podsunęła mi ją mądra i doświadczona koleżanka: wystarczy przypomnieć sobie, że ma się przed sobą osobę, którą rodzice kochają równie mocno jak ja własne dziecko.

  2. Marta | 5 października 2014 r. o godz. 16:37

    Dziękuję anka za wzruszającą radę. Czasami rzeczywiście trudno poradzić sobie z niechęcią do ucznia, jesteśmy tylko ludźmi... Ta perspektywa - spojrzenie od strony rodzica - może bardzo pomóc.

Zaloguj się

Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.

Zaloguj się Rejestracja

Losowe artykuły

Przewiń do góry
Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis dostosowuje się do indywidualnych potrzeb użytkowników. Cookies nie są niebezpieczne, ale w każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Więcej informacji na ten temat w polityce prywatności.